Sceneria była klimatyczna. Pogoda się poprawiła. Deszczowe chmurne niebo ustąpiło miejsca niebieskiemu. Słońce zaczynało przebłyskiwać między starymi wysokimi drzewami. Było pięknie. Nie byliśmy tu jednak dla przyjemności 😉 Mieliśmy przejść szkolenie. I to nie byle jakie.
Przed nami stał wysoki młody mężczyzna w mundurze pruskiego żołdaka. Choć wyraz twarzy miała zawadiacki, a w oczach czaiły się chochliki, to gdy huknął barytonem (chyba barytonem, bo nie znam się), nie było wątpliwości, że zabawa się skończyła. Choć miałam jeszcze trochę uciechy, gdy sierżant się przedstawił ? Sierżant Bąbelek.

? W szeregu zbiórka! Wyrównaj! Na lewo zwrot! Marsz! ? Ryczał na cały głos.
Zbiórka rozpoczęła się przy wartowni Fortu Gerharda.
? Po lewej latryna. Każdy musi wejść i zobaczyć. Kto przysiądzie na pięć minut, to czeka go pięć lat zdrowia ? Żartował sierżant.
Zaczęłyśmy się śmiać, to znaczy ja i Asia, kolejna z koordynatorek projektu ?Aż Po Morze?, która przybyła mi na odsiecz i spędzała ze mną najbliższe dwa dni. Śmiech szybko ucichł, bo sierżant znów na nas huknął: ? Do Latryn biegiem!!!
Nawet nie przysiadłyśmy na minutę, bo zza okien słychać było okrzyki pospieszające.
Ruszyliśmy dalej za sierżantem ku prochowniom, mijając laboratorium, baterie zaporowe, wspięliśmy się na taras artyleryjski skąd mogliśmy podziwiać Fort Zachodni i przepływające między jednym fortem a drugim ? promy.

Sierżant Bąbelek
Pogoda nam sprzyjała póki co. Poranna ulewa, w której zmuszona byłam biegać, minęła (jak się okazało nie na długo jednak), dzięki czemu mogliśmy spacerować tarasem, słuchając nie tylko historii fortu, ale również zaśmiewając się z dowcipów sierżanta, który tryskał humorem, wciąż rzucając żarcikami.
Do tej pory forty, kazamaty, prochownie kojarzyły mi się z dość nudnawym zwiedzaniem. Jakieś stare pomieszczenia, niemówiące mi zupełnie niczego. To, co zadziało się w Forcie Gerhard, zaskoczyło mnie zupełnie. Nie tego się spodziewałam. A spodziewałam się kolejnej nudnej przechadzki z przewodnikiem, który będzie rzucał niewiele mi mówiącymi datami, posługując się nic nieznaczącymi pojęciami. Ok, posłucham, jednym uchem wpadnie, drugim wypadnie, stwierdziłam. A tu taka niespodzianka. Nie wpadła mi wcześniej w oko informacja, że Fort Gerharda reklamuje się jako jeden z niewielu w Europie żywych muzeów, gdzie zwiedzanie połączone jest z szybkim przeszkoleniem wojskowym. Może i lepiej, że nie wiedziałam o tym wcześniej. Takie niespodzianki lubię najbardziej.
? A teraz próba ciemności ? poinformował Sierżant Bąbelek. ? Pani zgłosiła się na ochotnika i rusza pierwsza ? Wskazał na bogu ducha winną mnie.
Rozejrzałam się z przestrachem, bo w ciemnościach wcale nie czuje się jak ryba w wodzie.
? Ruchy maruderzy!!! ? Sierżant wznosił okrzyki.
Truchtem ruszyłam ku wejście, ale po pierwszych kilku krokach, przepuściłam Joasię, którą złapałam za ramię torebki i podążałam jej śladami. Ktoś włączył latarkę w telefonie. Zrobiło się jaśniej.

fort
? Co to za OSZUKIWANIE!!! ? Ryknął sierżant.
Latarka zgasła i po chwili zapaliła się ponownie inna. Okazało się, że zrobiliśmy kółko korytarzem wentylacyjnym. Próba została zaliczona, choć ?oszukującym? dostała się reprymenda.
Po ponad godzinie dotarliśmy do końca szkolenia.
? Na hasło, wszyscy przyklękacie na prawe kolano! ? Zarządził sierżant Bąbelek. ? Nie ma wymówek!
? Au! ? Wymsknęło mi się, gdy przyszła moja kolej na mianowanie mnie na żołnierza. Bąbelek za to ?au? poprawił mi szabelka drugi raz przez głowę. ? Co to za jęczenie?!!!
Szybko ucichłam.
Zabawa była świetna. Chyba jeszcze nigdy tak dobrze nie bawiłam się na żadnych fortach. Nabrałam jednak ochoty na więcej, czytając o możliwościach nocnego szkolenia kadetów, zajęciach przeciwchemicznych, stwierdziłam, że muszę koniecznie jeszcze tu wrócić. Tym bardziej, że nawet nie sama historia miejsca mnie tu ruszyła i sposób jej przedstawiania, ale również historia człowieka, Piotra, który jest pomysłodawcą żywego muzeum na Fortach Gerharda.
? A skąd pomysł na to? ? Zapytałam Sierżanta, gdy już zyskałam nieco więcej odwagi.
? Piotr, właściciel, od dawna pasjonowała się takimi obiektami ?Bąbelek zaczął historię. ? Trafił jednak do wojska, co nie pozwalało mu rozwijać pasji. Potem trafił do jednostki saperskiej w Dziwnowie i przyjechał na rozminowanie jednej baterii w Świnoujściu. Będąc w Świnoujściu, stwierdzili z kolegami, że trzeba już jak tu są, wejść na latarnię. Wracając z latarni, chcieli skrócić sobie drogę na plażę, więc postanowili przejść lasem na wprost. Trafili na fosę. Chcieli więc obejść tę fosę i trafili na groblę, wejście do fortu i wtedy, jak sam Piotr mówi, gdy jak wszedł na teren fortu, to te mury zaczęły do niego mówić. Ten fort mówił do niego: ?Weź mnie! Weź mnie!?. Wszyscy roześmiali się.

latarnia w Świnoujściu
Piotr Piwowarczyk to bez wątpienia wielki pasjonat. Udało mi się samej przekonać, bo zaprosił nas do siebie do pracowni na kawę, ciasto i pogaduchy. Pracownia w tych pięknych murach fortu oczarowała nas obie do tego stopnia, że najchętniej zostałybyśmy tam dłużej. Na pewno jednak w te mury zawitam jeszcze nie raz. Na pewno w przyszłym roku na Dni Twierdzy na wyspach (co roku we wrześniu odbywają się Dni Twierdzy. W tym roku 12-14 września).

Skoro Piotr będąc w Świnoujściu udał się na latarnię, to i my nie mogłyśmy jej przepuścić. Choć droga na górę po 308 schodach była dość męcząca, wdrapałam się na nią dość szybko, choć prawdopodobnie nie tak szybko jak ostatni zwycięzca Biegu Latarnika, który pokonał ponoć te 308 schodków w minutę i dwadzieścia jeden sekund.

Podziemne Miasto

korytarze
Pogoda znów się zepsuła. Aura przestała nam sprzyjać. Gdy Darek vel Sierżant Bąbelek otworzył bramę, prowadzącą do Podziemnego Miasta, zagrzmiało złowróżbnie. Byliśmy w lesie, choć po deszczu intensywnie zielonym, to jednak ciemniejącym i z każda minutą bardziej ponurym. W głowie zaczęły mi się roić pomysły rodem z amerykańskich thrillerów. Weszliśmy do schronów bojowo-koszarowych, połączonych kilometrem podziemnych korytarzy. Schronów, z których miały paść rozkazy rozpoczynające atomową zagładę. Miejsce robiło wrażenie, nawet na mnie, osobie, która z historią (o czym już wspominałam) nie jest specjalnie zaprzyjaźniona.
? Zapomniałem zgasić światło. Idźcie do schronu B. Ja zaraz wrócę ? powiedział Darek i zaczął biec w kierunku schronu E.
? To jakaś wasza zabawa? ? Krzyknęła za nim Asia.
? Co? Teraz nas tak tu zostawisz i zgasisz światło?! ? Wrzasnęłam ja, widząc już oczami wyobraźni jak robią nam psikusa czy znów przeprowadzają test ciemności.
Rozpętała się burza. Gdzieś nad schronami uderzył piorun. W korytarzach aż zahuczało. Dźwięk niósł się tu ze zdwojoną siła. I nagle z głośniczków, gdzieś w oddali, ze schronu E, rozbrzmiała muzyczka. Zrobiło się tak jakoś?strasznie. Na chwile ścierpła mi skóra.
Darek jednak faktycznie zapomniał po prostu zgasić światła. Nie chciał nas testować, ani płatać nam figla. Ci jednak, którzy do Podziemnego Miasta udadzą się z regularną wycieczką i przewodnikiem, w schronach i na tych korytarzach mogą nie mieć tyle szczęścia 🙂 Na nich czeka tu prawdziwa szkoła życia i prawdziwa historia.

Pobyt w Świnoujściu obywa się dzięki wsparciu Polskie LNG S.A.

Polskie_LNG_-_wersja_CMYK_1 (1)

Gdzie byłam, z czego korzystałam:

Nocleg:

Rybaczówka ? pięknie położona nad brzegiem Wstecznej Delty Świny karczma, która liczy sobie zaledwie niecałe trzy miesiące. Jest położona w niemal samym centrum Krainy 44 wysp, na wyspie Karsibór. Tu można nie tylko wypocząć i pysznie zjeść, ale również zrobić krótki wypad katamaranem po Krainie 44 wysp. Wystrój jest bardzo estetyczny, drewniany z niebieskimi elementami i dodatkami.
Jedzenie: Rybaczówka. Polecam rewelacyjną sałatkę z kurczakiem, brzoskwiniami, patisonem i rukolą.
Fort Gerharda
Latarnia w Świnoujściu
Podziemne Miasto