Tydzień 4, Dzień 7 // Moryń
Kończąc naszą wyprawę po Pomorzu Zachodnim zawitaliśmy w Moryniu, gdzie przenieśliśmy się w czasie o 15 000 lat. Dzięki przejściu szeregu prób i szczeremu sercu udało nam się wyciągnąć miecz 😉 Zobaczyliśmy też mamuty oraz inne prehistoryczne zwierzęta, kamienie sprzed miliarda lat, które ze Skandynawii przyniósł lodowiec, oraz szalejących fanów motocrossa. Na filmie więcej 😉
Więcej informacji na: http://www.cyfrowe.pl/kamery/pro-mounts-opaska-head-strap-mount.html
Poniżej możecie przeczytać tłumaczenie tekstu Matta opisującego ten dzień. Aby przeczytać oryginał w języku angielskim kliknij tutaj (klik)
Chociaż będzie jeszcze jedna możliwość do wspomnienia całej podróży po pięknym regionie Pomorza Zachodniego, to z łezką w oku i ciężkim sercem piszę ten ostatni blog. Jutro opuścimy Szczecin, a ja opuszczę Polskę.
Jak przez większość czasu tej podróży obudziliśmy się w pięknym otoczeniu i prędko zabraliśmy się do podziwiania malowniczej okolicy. Jezioro, nad którym znajdował się nasz nocleg w centrum konferencyjnym Szafir, wygląda najpiękniej podczas wyrazistego i świeżego wschodu słońca. Nasz domek stał zaledwie kilka metrów od powierzchni wody, więc delikatny dźwięk chlupania ryb był jedynym odgłosem, który usłyszeliśmy po wyjściu na zewnątrz. Otaczał nas spokojny las, który odgradzał każdą z chatek niczym w ładnej bańce ciszy.
Dołączyła do nas ekipa TVP, co zwykle zwiastowało dzień pełen emocji. Dzisiaj nie było żadnego wyjątku, gdyż rozpoczęliśmy dzień od pełnego przygód wyzwania w Szafirze, zanim poszliśmy zwiedzać osobliwe miasto Moryń.
Cały teren Morynia był kiedyś pokryty rozległym lodowcem, który uformował znaczną część terenów. W związku z tym poranek rozpoczęliśmy od podróży w czasie, a dokładnie 15 000 lat wstecz, gdy wyruszyliśmy na poszukiwania mamuciego kła, żeby udowodnić swoje męstwo. Opowieść przedstawiona przez naszego przewodnika skupiała się na poszukiwaniu czterech artefaktów, które, po ich zebraniu, miały umożliwić nam wydobycie miecza zakleszczonego w skale. Potrzebowaliśmy krystalicznie czystej wody, starożytnej słomy, amuletu i niedźwiedziego futra. Żeby uzyskać nagrody, musieliśmy wypełniać konkretne wyzwania, na które składały się sporty wodne, mountain bording [terenowa deskorolka ? przyp. tłum.], deska do ćwiczenia równowagi oraz tyrolka.
Zjechaliśmy na linie przez wąwóz, przeciągnięto nas po wodzie na nadmuchiwanym pontonie, pływaliśmy kajakiem, staraliśmy się utrzymać równowagę i nie spaść z deski, a na koniec zwycięsko podnieśliśmy żagiel, co umożliwiło nam zebranie wszystkich przedmiotów, by wykazać się swoją odwagą. Najpierw jednak musieliśmy odwiedzić Starą Matkę, która mieszkała w rozpadającym się młynie i mogła uwarzyć miksturę, która miała dać nam siłę, by zwyciężyć ? wiem, brzmi to niesamowicie. Mimo wszystko był to ciekawy sposób, by przyciągnąć gości i doświadczyć najciekawszych atrakcji w okolicy.
Po zwycięskim uwolnieniu miecza ze skał opuściliśmy Szafir, żeby zjeść obiad złożony z wędzonych ryb. Ucztowaliśmy, jedząc sielawę, która występuje tylko w najczystszych wodach, co świadczyło o czystości pobliskiego jeziora.
Po obiedzie odwiedziliśmy jeszcze jedną oszałamiającą lokalizację nad jeziorem i pojechaliśmy do uroczego Morynia, gdzie po raz kolejny mieliśmy odegrać typowych turystów.
Najbardziej rozpoznawalnym znakiem miasta jest rak, chociaż legenda nie precyzuje czy istota ta była najeźdźcą czy zbawcą miasta. W każdym przypadku ogromna figura przedstawiająca raka ozdabia fontannę na głównym rynku, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę na pyszne lody i kawę.
Z rynku widoczny jest kościół przyglądający się całej okolicy, dzięki swojej wyniosłej iglicy, na którą następnie się wdrapaliśmy. Niebezpieczna ścieżka na szczyt wiodła licznymi drewnianymi klatkami schodowymi, które zostały nadszarpnięte mijającymi latami. Widok z góry był oszałamiający. Mogliśmy dostrzec granicę miasta wytyczoną przez mury miejskie, których powstanie datuje się na przełom XIII i XIV wieku.
Nad brzegiem jeziora na obrzeżach miasta rozciąga się promenada, którą ozdabiają liczne prehistoryczne potwory, takie jak mamuty, tygrysy szablozębne i inne łosiopodobne stworzenia, wymieniając tylko kilka z nich. Widok ze ścieżki sięga przez całą szerokość pięknego jeziora.
Spacerowaliśmy powoli, nie troszcząc się o mijający czas, aż dotarliśmy z powrotem do centrum miasta, przechodząc przez jedną z trzech bram miejskich. Po drodze natknęliśmy się na ciekawy ogród, uformowany ze skał, które przyniósł na ten obszar ze Skandynawii lądolód w czasie epoki lodowcowej. Specjalne tabliczki potwierdzały, że ten zbiór kamieni, różniących się rozmiarem, materiałem wykonania i kolorem, pochodzi z ponad miliarda lat wstecz!
Opuściliśmy miasto i jadąc w kierunku Szczecina zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę, żeby zobaczyć jeżdżącego motocrossem proboszcza. Nie, nie przywidziało Wam się ? lokalny proboszcz jest również motocyklistą i pochwalił się nam swoimi umiejętnościami na błotnistym torze. Skakał po kopcach z ziemi i niebezpiecznie szybko wił się między zakrętami. Razem z Marcinem koniecznie chcieliśmy osobiści spróbować jazdy na motocyklach, ale niestety nie starczyło nam czasu.
Znaleźliśmy jednak chwilę, żeby zatrzymać się w drodze powrotnej i obejrzeć pewne osobliwe drzewa, które rozpoznałem ze zdjęć o Pomorzu Zachodnim. Pnie zostały tak wypaczone, że najpierw wykrzywiają się na zewnątrz, po czym rosną prosto w górę. Ten fenomen pozostaje nierozwiązaną zagadką, a wyjaśnienia wahają się od czysto naukowych po całkowicie nadnaturalne.
Jechaliśmy z powrotem do miasta, a migające światła Szczecina sygnalizowały koniec naszej zachodniopomorskiej przygody. Żegnamy się jednak odpowiednio, z pokojów górujących nad malowniczą przystanią.